środa, 16 listopada 2016

Dobrze jest czasami wrócić

  Fizjologia głośno woła, dziewczyn nie widać, bo zakopane pod książkami, kserówkami i całą stertą materiałów. A. zatonęła w świecie bezkręgowców i krąży gdzieś wśród robaków, O. przekopuje ustawy, a K. walczy z anatomią. Razem tworzymy super team, a w chwilach zwątpienia zastanawiamy się: po co myśmy w ogóle na te studia lazły? :D

  Oczywiście, te refleksje to tylko tak, żeby się pośmiać i troszkę ponarzekać, bo wiadomo, że życie bez narzekania, to już nie to samo ;)







 Och, dużo się dzieje. W poniedziałek to w ogóle była jakaś kumulacja. Superpełnia, mecz, ekshumacja, a mój kot spadł z dachu i trzeba z nim było jechać do weterynarza... Teraz też nie lepiej: rząd zmienia wiek emerytalny, a ludzie walczą o jakieś śmieszne maskotki z owadziego marketu niemalże tak, jak ja walczę z fizjologią, a K. z anatomią. Och, to życie...

   Kilka dni temu świętowaliśmy też kolejną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości oraz wygrany przez Polaków mecz z Rumunią. I choć tego dnia Marcin nie prowadził Listy Przebojów, to i tak miałam wrażenie, jakbym przeniosła się te kilka miesięcy wstecz i znowu byłoby Euro, wakacje, magiczny czerwiec i ... No właśnie - i co?

  Jeszcze nie tak dawno siedziałam w ławce na francuskim. Teraz zamieniłam to na poważny lektorat.   Jeszcze nie tak dawno uczyłam się biologii do matury, po to, aby teraz repetytorium zamienić na Fizjologię dla studentów medycyny.
  Jeszcze nie tak dawno siedziałyśmy z O. na chemii, a teraz ona przygotowuje się do kolokwium z prawa.
  Jeszcze nie tak dawno leżałyśmy z K. na plaży w Bułgarii, a teraz dzielimy wieszak na grube kurtki zimowe.
  Jeszcze nie tak dawno chciałam zostać piosenkarką, a teraz słucham na wykładach z filozofii, że jak nałożę formę cegły, to mam cegłę.

  Zmiany są dobre. Zmiany pozwalają na rozwój. Na realizację. Na spełnienie. Na wykreowanie. Na ruch naprzód. Gdyby nie to, że świat się zmienia, nadal tkwilibyśmy w średniowieczu. Albo i w starożytności.

  Ale to, co było przed zmianą, też jest super. Cała nasza historia jest czymś niesamowitym. Historia w każdym znaczeniu tego słowa, ale tutaj chodzi mi głównie o naszą własną, osobistą historię. Przywoływana już na blogu Meredith Grey powiedziała:

Niektórzy wiedzą, że bez przeszłości nasze życie jest niczym. W pewnym momencie wszyscy musimy wybrać, czy wrócić do tego, co już znamy, czy też zrobić coś zupełnie nowego. Trudno zapomnieć o przeszłości. Kształtuje nas, wpływa na nasze wybory. Nasza przeszłość powraca nie raz. Trzeba pamiętać, że czasem najważniejszą częścią naszej przeszłości jest to, czego dokonaliśmy właśnie dziś.

  Kiedyś oglądałam Chirurgów maratonami, byłam - i zresztą nadal jestem, ale już nie w takim stopniu - zagorzałą fanką tego serialu. Potrafiłam oglądać jeden odcinek po kilka razy i czekałam na premierę kolejnego w Stanach, żeby móc go obejrzeć w internetach. Kocham Grey's Anatomy, kocham Meredith Grey i kocham jej przemówienia na początku i końcu każdego odcinka. Te jej słowa zawsze trafiały w samo sedno i do tej pory lubię sobie niektóe cytaty przypominać. Tak jak teraz.

  Nasza historia jest bardzo ważna. Wszystko to, czego doświadczyliśmy w czasach dzieciństwa, szkoły i każdego innego etapu w naszym życiu sprawia, że jesteśmy właśnie tacy, jacy jesteśmy i już.

  I dobrze jest wrócić. Nawet do tego, co było nie tak dawno. Nawet tylko po to, by sobie o pewnych rzeczach przypomnieć.
  Dobrze jest wrócić i docenić, co się miało i jak to wszystko wyglądało.
  Dobrze jest wrócić, uśmiechnąć się i podziękować za to, jak jest teraz. :)

  A ja tymczasem wracam do fizjo, całuję moje Współlokatorki i pozdrawiam moich sąsiadów :D 

sobota, 5 listopada 2016

Czekaj chwilę i bądź sobą

 We wtorek był dzień pełen refleksji, wspomnień, a być może też obudzonego smutku. We wtorek był dzień, kiedy to przypomnieliśmy sobie, że nic nie trwa wiecznie, że wszystko się kiedyś kończy i że tak naprawdę te najbardziej ulotne chwile często pozostają z nami najdłużej.



   Życie już takie jest, że nie codziennie z nieba lecą płatki róż, nie codziennie słyszymy operowe arie ptaków i potok uprzejmości z ust drugiej osoby. Nie codziennie trzymamy super-zdrową-fit dietę, ale nie codziennie też zjadamy kilo ciastek do kawy. Nie codzienie też mamy czas, by zatrzymać się na chwilę, ale kiedy juz to robimy, okazuje się, że minął rok, dwa, a może pięć lat.
Dopiero co był wtorek, a tu juz sobota. Naprawdę?
Czas pędzi nieubłaganie. Zasuwa do przodu, pozostawiając okruchy wspomnień. Wszystko nieustannie się zmienia.

   Październik odszedł w siną dal, a Ty przecież dopiero co sierpniowy urlop planowałeś! Miesiąc studiów zleciał, a to dopiero co matura była... Widzisz kogoś na ulicy i wyduszasz z siebie "Cześć!", a potem przypominasz sobie, że już z 8 lat minęło, kiedy to ostatni raz się widzieliście... Witasz sie z kimś, kto był ci bliski, a teraz to tak naprawdę nie ma znaczenia. Pozostały jedynie wspomnienia.
I bach! Budzisz się i znowu Wszyscy Święci mają bal.

  Ludzie odchodzą. W znaczeniu dosłownym i przenośnym. Niektórzy zdecydowanie za wcześnie, za szybko, zbyt boleśnie... Choć nie ma ich już wśród nas, to jednak nigdy nie jest tak, że nagle rozpływają się jak gdyby nigdy nic... Nie, oni zostają. Zostają w naszej pamięci. Nadal są ważni. Czasami tak bardzo, ze każda myśl o nich ściska za gardło i nie pozwala na obojętność. Mówi się, że czas leczy rany, ale to chyba nieprawda. Czas pozwala przyzwyczaić się do bólu. Pozwala na adaptację do nowych warunków. Strata - jakakolwiek by nie była - zawsze jest jednak bolesna.

  Ludzie odchodzą. I strata bliskiej osoby może mieć naprawdę wiele różnych powodów. Bo przecież ludzie się rozstają, zmieniają i ich drogi się rozmijają. Życie. Możesz być z kimś dość blisko przez dłuższy czas, a potem ten ktoś udaje, że Cię na ulicy nie widzi. Cześć Ci nie mówi. Ignoruje Cię. Lekceważy Twoją aktywność, Twoje działania, wszystko. W takich przypadkach też mamy do czynienia ze stratą. Tyle tylko, że ta strata ma wtedy inną wagę. Może się w istocie okazać czymś pozytywnym.

 Tak, bo co to za bliski człowiek, który potem udaje, że Cię nie zna? Coś tu nie tak.
Czasami angażujemy się w relacje, które są z góry skazane na porażkę, które nas męczą. Relacje, w których nie jesteśmy sobą.

  Czas mija i doskonale weryfikuje, kto jest dla nas naprawdę ważny. I dla kogo my jesteśmy ważni. Bo relacje z ludźmi, przy których musimy coś udawać, przy których wstydzimy się byc sobą, trzeba jak najszybciej zerwać! Nie są warte naszego zaangażowania.

  W tym pędzącym na oślep czasie jest sens. Jest tak zawzięty w tym swoim biegu do przodu, że nie pozwala, aby coś dwa razy się powtórzyło. Uczy. Gani. Ale też dopinguje. I kiedy wszystko wokół tak szybko przemija, warto chwilkę poczekać. Stanąć w miejscu i się rozejrzeć. Kto jest obok mnie? Kto pobiegł do przodu? A kto został gdzieś daleko w tyle?

  Każdy ma swój własny wyścig z czasem. Każdy inaczej zapina pasy, wsiadając do własnej wyścigówki. Dlatego tak ważne jest, żeby BYĆ SOBĄ. Zawsze.

   Bo jedni Cię dogonią, drudzy zostaną w tyle, a jeszcze inni wylecą z trasy. A Ty zawsze będziesz musiał sobie z sobą samym jakoś poradzić. Ludzie przychodzą, odchodzą, a ci ważni zawsze są.

  W tych refleksyjnych momentach warto chwilkę zaczekać i pomyśleć nad tym, czy jesteś sobą. Czy jesteś sobą wśród ludzi, z którymi spędzasz czas, z którymi planujesz przyszłość, wśród których się obracasz? Czy te wszystkie sprawy, które są tak pilne, są naprawdę warte zaangażowania i zamartwiania się? Czy Twoja wyscigówka jest na dobrym torze? I czy udało Ci się porozumieć z czasem?

I pamiętaj, cierpienie nie jest złem. Jest początkiem. Napędza do zmian. Gdyby nie cierpienie, nigdy nie dotarłbyś do miejsca, w którym właśnie jesteś.








I kto mi tu powie, że polska muzyka jest beznadziejna???

środa, 26 października 2016

Szczęście, co to ma skrzydła i lata

  Zwokłam się dziś z łóżka, mając wrażenie, że ktoś wyrywa mnie ze snu w środku nocy. Przypomniałam sobie, że dzisiaj środa i że nie lubię środy, bo to jedyny dzień, kiedy mam na ósmą. Dzielnie pomaszerowałam do kuchni, a po chwili usłyszałam budzik Oli, która w środy również rozpoczyna swe zajęcia o ósmej. Chwilę zajęło nam ogarnięcie manatków, włosów i twarzy, po czym poleciałyśmy na tramwaj numer sześć. W drodze znalazł się czas na refleksje o przemijaniu, szybko płynącym czasie i pogodzie. Vanitas vanitatum można by rzec, ale nie tak prędko.

    O tym, że szczęście to pojęcie względne wszyscy wiedzą. Dla każdego znaczy coś innego. Jeden będzie się cieszył z pięknej pogody za oknem, drugiemu nie wystarczą wakacje na Malediwach. Trudno nadać szcześciu jednoznaczną definicję. Na ingliszu in sajkolodży określiliśmy szczęście jako state of mind. Tak, na pewno. Ale czy to wystarczy?
 
  Czasami trudność sprawia nam odpowiedzenie na pytania: czy jestem szczęśliwa/-y? Teraz, w tym momencie, w tych okolicznościach i w tych butach na nogach. Teraz i tu. Nie w tamtą sobotę, nie w wakacje i nie za kilka miesięcy. Często wymyślamy sobie "punkty zaczepienia", które rzekomo mają nam pomóc przetrwać. Byle do piątku, byle do świąt, byle do wakacji. Wszyscy to znamy. Jak już schudnę/ skończę szkołę/ zmienię pracę/ wyjadę na Wyspy Zielonego Przylądka/ wstaw, co chcesz - wtedy to już NA PEWNO będę szczęśliwa/-y. W ogóle świat się zmieni, ja razem z nim, Ziemia zacznie się obracać w drugą stronę, a Słońce nigdy nie zajdzie. WTEDY na pewno tak właśnie będzie.

   A guzik prawda. Bo nie będzie. Jeśli nie jest teraz, nie licz, że jak już wypracujesz kratkę na brzuchu lub zarobisz na ten nowy samochód, coś się zmieni. Nic nie zmienia się ot tak sobie. Wszystko wymaga pracy i swego rodzaju poświęcenia.

   Trudno w tych czasach być szczęśliwym i pozostać sobą. Z drugiej strony jestem przekonana, że tylko będąc sobą, można być szczęśliwym. Takie tam życiowe paradoksiki. Wszędzie dookoła miliony haseł, które mają Cię motywować do osiągania celów, kreowania coraz to śmielszych marzeń. W końcu sky is the limit, a impossible is nothing. A apetyt to rośnie w miarę jedzenia. Masz więcej = chcesz więcej. Łatwo się pogubić. I jak tu być szczęśliwym? A przede wszystkim - jak zdać sobie sprawę z tego, ze jestem szczęśliwa/-y?

  Bo szczęśliwy to może być Edek z naprzeciwka, co to awans dostał i nowy samochód sobie kupił. Szczęśliwa może być Miranda z Instagrama, co to z piękną kratką na brzuchu do zdjęć pozuje. Szczęśliwa to może być Ania Lewandowska, co to ma supermężą, jest piękna, zgrabna i bogata. Szczęśliwy może być Nowak, co to trzy razy w roku na wakacje wyjeżdża. ALE NIE TY.
 Nie Ty, który od lat na jednej posadzie siedzisz i jakąś starą kijanką telepiesz się po dziurawych drogach.
 Nie Ty, co to do wieczornego serialiku czekoladuchnę wcinasz i pod oversizowym swetrem (co to teraz w modzie) swe niedoskonałości skrywasz.
Nie Ty, co to już dawno miałeś być na Wyspach Kanaryjskich, a jednak znów wyladowąłeś w Rowach.
NIE TY.

  Ale w sumie dlaczego NIE TY?

  Tak już mamy, że w swych głowach kreujemy sobie jakieś schematy powinności, tworzymy etapy, po których eleganckie kroczenie, rzekomo ma nam szczęście zapewnić. Planujemy, a z planów nic nie wychodzi. Frustracje murowane, bo w końcu ile można! Dużo można, naprawdę można, oj można! Tak już jest w życiu. Mamy te swoje oczekiwania, chcemy widzieć jedynie cele i efekty. Rzadko kiedy ktoś zastanawia się nad samą drogą. Oczekiwania nieco niszczą nasze szanse na bycie szczęśliwym. Bo wszyscy pragniemy zobaczyć koniec, zanim jeszcze pojawi się przed nami początek.

 "Wszyscy myślimy, że będziemy wspaniali. I czujemy się oszukani, gdy nasze oczekiwania nie zostaną spełnione. Lecz czasem nasze oczekiwania bledną wobec rzeczywistości. Czasem nasze oczekiwania do nas nie dorastają. Zaczynamy sie zastanawiać, dlaczego mieliśmy jakieś wyobrażenia, bo przez nie stoimy w miejscu. Bez ruchu."
                                                                                  - Meredith Grey

  Tymi słowami rozpoczynał się lub kończył jeden z odcinków "Chirurgów". I w tych słowach zawiera się cała prawda - stoimy w miejscu przez nasze własne oczekiwania, co do naszego życia i do nas samych w sobie. Zawieszeni między tym, co mamy a tym, co uważamy, że powinniśmy mieć, aby być wreszcie szczęśliwym. Ale żeby być WRESZCIE SZCZĘŚLIWYM trzeba po pierwsze ZMIENIĆ KRYTERIA I SPOSÓB MYŚLENIA.

Bo:
- dlaczego nie masz być szczęśliwy, jeżdżąc starą kijanką? Przecież nowego samochodu to by Ci szkoda było na te drogi dziurawe (a asfaltu nowego to sobie raczej sam nie wylejesz). A równie dobrze możesz w ogóle nie mieć samochodu ani nawet prawa jazdy! Przynajmniej kierowcy Cię na drogach denerwować nie będą, a no i będziesz bezpieczniejszy - przecież tyle tych wypadków!
- dlaczego nie masz być szczęśliwa, jedząc tę pyszną czekoladuchnę? Do tego serialik lub książeczka - tylko poszerzasz swoje horyzonty! Dla Ciebie ani mały rozmiar, ani zarys mięśni na jakiejkolwiek części ciała nie musi być synonimem szczęścia! Wszystko z głową, ale bez przesady!
- jadąc na wakacje do Rowów też możesz być szczęśliwy! Bo z Rowów to niedaleko i do Łeby, i do Ustki, a z Lanzarote do Fuerty to już nie tak raz-dwa!

  Masz prawo być szczęśliwy bez względu na to, kim jesteś, gdzie pracujesz i ile zarabiasz. Szczęście nie jest chwilową przyjemnością, miłą sytuacją czy nowym zakupem. Szczęście to stan umysłu, który trwa pomimo chwil zwątpienia, słabości, smutku i złości. Emocje to nieodłączny element życia, więc nie można jedynie od nich uzależniać swego szczęścia. Szczęście jest czymś więcej. Jest poczuciem bezpieczeństwa, harmonii. Szczęście to życie w zgodzie i akceptacji z samym sobą i otaczającym światem. Tak jak Ty chcesz i tak jak Ty masz.

  Oczekiwania. Oczekiwania powinny kończyć się na tym, że oczekujemy kolejnego dnia. Kolejnej szansy. Po co oczekiwać od innych i od siebie samego gruszek na wierzbie? A jeśli czegoś naprawdę chcesz, to zapracuj na to. Poszukaj początku, a o wiele łatwiej będzie Ci wreszcie ujrzeć koniec.

A no i jeszcze jedno: uważaj, czego sobie życzysz, bo to moze się spełnić. I wcale nie musi być takie super, jak oczekiwałeś.

   Rozmyślanie o Vanitas vanitatum zakończyłam dopiero po lektoracie. Szłam sobie po placu Nowy Targ i nagle poczułam, że coś mi na głowę spadło. Wyrwana z zamyślenia, stwierdziłam, ze to pewnie liść, bo pod drzewem przechodziłam. Aby upewnić się, co do swoich przypuszczeń, sięgnęłam dłonią do włosów. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że nie mam na głowie żadnego listka, tylko ... ptasie odchody! :D
Tacy to mają szczęście. Tam polecą, tu przylecą, przysiądą na gałęzi, załatwią się na przechodnia i dalej odlecą!
A Ty, człowieku, rozmyślaj nad sensem życia xD




poniedziałek, 24 października 2016

Jak bardzo potrzebujemy akceptacji?

 "Cześć, jestem Klementyna. Jestem wzorową uczennicą, córką, wnuczką, siostrą i kuzynką. Pomagam zwierzętom w schronisku, sadzę drzewa z fundacją "Zielono mi" i udzielam się w Szlachetnej Paczce. Warto wspomnieć, że jestem też weganką. Moje życie polega na tłumaczeniu tym, którzy się o tym dowiedzą, na czym polega weganizm. Potem muszę liczyć się na ich pełne pogardy, współczucia, żalu i nie wiem, czego jeszcze spojrzenia. O akceptacji mojego wyboru nie ma mowy. Cały czas ktoś podsuwa mi coś, czego nie jem, pod nos."

  "Cześć, jestem Grzesiek. Studiuję budownictwo i jestem gejem. Kiedy powiedziałem o tym moim bliskim, zapytali, czy próbowałem się leczyć."

  "Klementyna - superdziewczyna. Wzór. Gdyby tylko nie te jej "dziwactwa"... No, ale za mięsem to ja też nie przepadam, tak te zwierzęta się umęczą, tylko kotlecików nie umiem sobie odmówić.'
  Grzesiu - student budownictwa, takiego "męskiego" kierunku! Gej? Chyba dziewczyny nie może sobie po prostu znaleźć. Pozna jakąś, to mu przejdzie! Ale co do gejów, to ja żadnym homofobem nie jestem!"

  "No tak, jeśli chodzi o tolerancję, to toleruję, tylko pojąć nie mogę. Bo jak to tak!? Wszystko jest okej, jak to tam w telewizji pokazują. Ci sławni, bogaci, to i wymyślać mogą, i diety mieć, i ślubów pięćdziesiąt brać. Człowiek się napatrzy i mu się tylko w głowie przewraca."



 
   No i tutaj pojawia się problemik, bo...
  Tolerancja i akceptacja to nie to samo. Tolerować to znaczy szanować czyjąś odmienność, natomiast akceptować oznacza uznać, zgodzić się, przyjąć coś lub kogoś takiego, jaki jest. I jak wszędzie trąbi się o wadze tolerancji ( TAK, jest niezwykle WAŻNA!), to potrzebę akceptacji troszeczkę się pomija, odstawia w kąt. A było nie było, potrzeba akceptacji jest jedną z najbardziej podstawowych, pożądanych i najważniejszych potrzeb.

  Często słyszymy, że nie warto przejmować się tym, co mówią inni, niech ich krytyka działa na nas motywująco, że ci, którzy osiągnęli prawdziwy sukces, nie czekali, aż ktoś poklepie ich po plecach i powie: "Brawo! Rób tak dalej!". Oczywiście. Ale przyznajmy się wszyscy: czy robiąc coś, wcale nie czekamy, aż ktoś nas doceni? Nas, nasze starania, naszą pracę. WSZYSCY CZEKAMY NA APROBATĘ, BO WSZYSCY CHCEMY WIEDZIEĆ, ŻE JESTEŚMY AKCEPTOWANI.

   Wiadomo, że wśród nas są osoby, które mogą być wyśmiewane i krytykowane z każdej strony, a mimo to nadal lecą do przodu i głowami rozbijają mury. Są tacy i nic w tym dziwnego. Każdy człowiek jest inny i inaczej radzi sobie z problemami zewnętrznymi. Ale istnieją też tacy, którzy poddają się już przy pierwszej porażce, przy pierwszym złym słowie, po pierwszej krytyce. Zamykają w sobie i tworzą pancerz. Przyodziewają kaftan bezpieczeństwa i do końca pozostają w comfort zone. Fenomen ludzkości polega między innymi na różnorodności. Jednak nie zmienia to faktu, że KAŻDEMU żyje się lepiej, łatwiej i bezpieczniej ze świadomością, że jest akceptowany.
  Że jest gdzieś ktoś, kto przytakuje głową, słysząc o jego rewolucyjnych pomysłach, pochwala jego życiowe wybory, pasje i powołania. Czasami czekamy na klaśnięcie i aprobatę jak na zbawienie. Czasami tylko od tego uzależniamy swoje szczęście. CHCEMY MIEĆ PEWNOŚĆ. Brak akceptacji często jest przyczyną wewnętrznej pustki, którą trudno czymkolwiek zapełnić. Możemy robić karierę zawodową, mieć pieniądze, dom, zdrowie, rodzinę, ale to wcale nie jest gwarancją wypełnienia pustki emocjonalnej. Co z tego, że są przy Tobie ludzie, skoro nikt nie rozumie, dlaczego nie chcesz - jak normalny człowiek - napić się zwykłego ( czyt. krowiego) mleka? Co z tego, że spędasz sobie "miłe" popołudnie z rodziną, a tam co chwila pytają Cię, kiedy jakąś dziewczynę przyprowadzisz, mimo że od kilku lat wiedzą, że jesteś gejem? Niby tolerują, ale zaakceptować to już ciężko...

  Brak akceptacji i zrozumienia prowadzi do frustracji. Frustracje prowadzą do depresji. A depresje mają smutne i poważne skutki.

  Każdy z nas zna taką Klementynę i takiego Grześka. Być może ktoś z nas nimi jest. Czy Klementyna i Grzesiek są dziwni? Czy mają czuć się gorsi z powodu swojego wyboru, natury? Czy w końcu takie słabe jest przyznanie się, że oczekujemy, by ktoś był z nas dumny, by ktoś nas pochwalił, by ktoś -  czasem mimo trudności w zrozumieniu - zaczął bić brawo?

  Baaaaaardzo potrzebujemy akceptacji. Choć trudno nam się do tego przyznać, bo wstyd, bo to słabe, bo takie i owakie, to naprawdę każdy lubi wiedzieć, że jest okej. Że wpisuje się w schematy, standardy i dobrze wypełnia swe zadania w społeczeństwie. Akceptacja jest tak ważna, że czesto jesteśmy w stanie zaprzedać samego siebie byleby tylko odnaleźć kogoś, kto powie: O tak! Super!
Ktoś moze zarzucić, że osoby pewne siebie, o wyższej samoocenie nie potrzebują tych wszystkich wyrazów akceptacji i pochwał. Może faktycznie  potrzebują ich nieco mniej, ale należy pamietać, że pewność siebie nie u wszystkich jest wrodzona. Niektórzy muszą się długo starać i pracować, aby ją zbudować. I tutaj koło się zatacza, ponieważ akceptacja = większa pewność siebie. Jak już wiemy, że ktoś jest za nami, łatwiej nam iść do przodu.

  Starajmy się akceptować drugiego człowieka. Jego wybory, poglądy, diety i sposoby spędzania wolnego czasu. Nie dziwmy się też, że ktoś potrzebuje, abyśmy go poklepali po plecach i zachęcili do zrobienia kroku naprzód. I nie wstydźmy się, że czasem sami najbardziej marzymy o dobrym słowie.



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zostawiam Was z tymi przemyśleniami, które naszły mnie podczas mojego ulubionego wykładu. Czy wiedzieliście, że fenomen sekt polega między innymi na tym, że ludzie tak usilnie poszukują akceptacji?

*I specjalna dedykacja dla mojej kochanej Oli - wiernej wspieraczki i towarzyszki w pokonywaniu weltschmerzu ;)

wtorek, 11 października 2016

"Ta chwila"

   Twórczosć Musso jest mi bliska i znana od wielu lat. Z przejęciem i ciekawością pochłaniałam jego książki. Zaczęło się od Potem..., następnie były Ponieważ Cię kocham, Wrócę po Ciebie, 7 lat później, Central Park, a teraz przyszedł czas na jego najnowszy tytuł - Tę chwilę.

   Fenomenalna umiejętność trzymania czytelnika w napięciu, stopniowego wzbudzania coraz to większej ciekawości, chęci zadawania pytań i mus natychmiastowego odnalezienia odpowiedzi. Jak zwykle - majstersztyk. Psychologiczne zagadki, nieuchronny los i władca wszystkiego, czyli niemożliwy do okiełznania czas - jako główni bohaterowie powieśći. W ich sidła został schwytany Arthur Costello - samotny lekarz, dla którego najważniejsza w życiu jest praca. Żyje w wiecznym konflikcie z ojcem, który jednak nie jest jego ojcem biologicznym. Chciałby czegoś od życia, ale sam nie wie czego. Wszystko zmienia się w chwili, kiedy dowiaduje się, iż ojciec przepisał na niego Latarnię Dwudziestu Czterech Wiatrów - miejsce, które skrywa pewną tajemnicę, lecz nikt tak naprawdę nie wie, jaką. Tego właśnie pragnie dowiedzieć się ojciec Arthura przed rychłą śmiercią. Arthur łamie wszystkie zakazy i rozpoczyna podróż w czasie, która staje się przygodą jego życia, zamkniętą w dwudziestu czterech dniach. Podczas tych dwudziestu czterech dni poznaje miłość swojego życia, spotyka dziadka, którego nigdy wcześniej nie widział i stara sie rozwikłać sekrety tajemniczej latarni. Arthur staje się "znikającym człowiekiem". Nie ma pojęcia, co się z nim dzieje, ale wie, że to wszystko trwać będzie dwadzieścia cztery dni, po których nie zostanie nic. Taka jest przepowiednia.

  Musso nie tworzy powieści fantastycznych, można było zatem się spodziewać najmniej spodziewanego zakończenia. I jak zwykle - Musso nie zawiódł. Zakończenie jest genialne! Bardzo refleksyjne, niejednoznaczne, zmuszające do wysnucia własnych wniosków, do zatrzymania na tę jedną chwilę. I ... całkiem zaskakujące.

  Doskonała pozycja na te jesienne wieczory. Polecam w stu procentach fanom wszystkich gatunków. Książka trafia w gusta szerokiego wachlarza czytelników z różnymi preferencjami. Pozostaje czekać na kolejne tytuły tego francuskiego pisarza.


Nie mogę tutaj nie wspomnieć o tym, że to właśnie jedna z powieści tego autora posłużyła mi jako przykład do przedstawienia mojego stanowiska podczas matury ustnej z języka polskiego. Warto zatem łączyć przyjemne z pożytecznym, a w twórczości Mussa można naprawdę odnaleźć mnóstwo motywów. Polecam!  :)


czwartek, 6 października 2016

Moc przyjaźni + trochę wzięte "Z życia Współlokatorek"

  Od zawsza kocham pisać. Uwielbiam przelewać słowa czy to na papier, czy za pomocą klawiatury. Kocham też język polski. To, że jest taki piękny i bogaty. Z założeniem tego bloga było tak, że chciałam pisać nie tylko dla siebie i nie tylko po to, aby zaraz zapisać to w folderze z moimi tekstami. Nie zawsze miałam jednak czas i nie byłam wystarczająco systematyczna. Ale postanowiłam to zmienić, a to za sprawą moich wspaniałych przyjaciółek.

  Człowiek to taka istota, która bez innych przedstawicieli swego gatunku, to ani rusz. Można być bardziej społecznym lub totalnie aspołecznym. Można być introwertykiem lub ekstrawertykiem, ale prawda jest taka, że jeśli chodzi o potrzeby emocjonalne, to wszyscy jesteśmy pod tym względem podobni. Wszyscy potrzebujemy kogoś i potrzebujemy też, aby ktoś potrzebował nas. Akceptował to, jacy jesteśmy, jakie mamy zwyczaje, jakie wyznajemy wartości. Przyjaciele to właśnie tacy ludzie, którzy to wszystko akceptują, którzy rozumieją to, iż nie zawsze muszą pewne rzeczy rozumieć. To ci, przy których nie boisz się i nie wstydzisz być sobą. Nawet w tym swoim najgorszym wydaniu. To, ci, którym bez żadnych skrupułów mówisz, że masz właśnie teraz focha i już. To też ci, którzy podzielają Twoje pasje, zainteresowania, a często też marzenia. To jednak również ci, którzy nawet jeśli są zieloni w tym, o czym Ty mógłbyś opowiadać godzinami, to jednak chętnie słuchają i wytrwale wspierają. Przyjaciele nie zazdroszą, nie są wobec Ciebie złośliwi, ale szczerzy. Przyjaźń to fantastyczna relacja, jednak jej także - jak wszystkiego w życiu - trzeba się ciągle uczyć.

   W rozwoju małego dziecka ważne są jego kontakty z rówieśnikami. To dzięki temu uczy się porozumiewać z innymi ludźmi, egzystować wśród nich. To w tym czasie także zaczyna uczyć się odróżniać dobre i złe relacje. Ta nauka jednak nigdy się nie kończy. Ona trwa przez całe życie. Różnych ludzi spotykamy na swojej drodze. Poznawanie nowych osób jest fascynujące, ale niesie za sobą też ryzyko. Ryzyko odrzucenia, którego każdy człowiek boi się chyba najbardziej. Ryzyko wplątania się w cos toksycznego i złego. I w końcu ryzyko, że ten ktoś zostanie z nami już do końca życia. To ostatnie to tak naprawdę nasza szansa. Szansa na zaspokojenie najważniejszej potrzeby emocjonalnej. Bez innych ludzi przecież nie istniejemy.

   Na 'bycie człowiekiem' składają się relacje, jakie nawiązujemy z innymi ludźmi - współtowarzyszami naszej drogi. Dlatego właśnie obecność innych jest taka ważna. A prawdziwym szczęściem jest obecność przyjaciół, bez których nawet w połowie nie byłoby tak wesoło :)

  Rolą prawdziwego przyjaciela jest wspieranie Cię niezależnie od tego, co robisz, chyba że szkodzisz sam sobie. Ale to też należy do jego zadań - zamykanie niektórych drzwi, zdejmowanie klapek z oczu, zwracanie Twojej uwagi na przeszkody, które to i tak nikogo nie ominą, ale jeśli pokonuje się je ze świadomoscią, że jest ktoś, kto trzyma za Ciebie kciuki, po prostu idzie łatwiej. Prawdziwy przyjaciel  mówi o Tobie dobrze za plecami, a źle - prosto w oczy. Cieszy się z Twoich sukcesów, nie zazdrości, ale inspiruje się. Śledzi Twoje poczynania, ale po to, by podać Ci dłoń w odpowiednim momencie. Przyjaźń jest wymagająca, ale karma zawsze wraca.


  Bardzo dziękuję bliskim mi osobom za to, że są. I za wszystko.

Człowiek może wytrzymać tydzień bez picia, dwa tygodnie bez jedzenia, całe lata bez dachu nad głową, ale nie może znieść samotności. To najgorsza udręka, najcięższa tortura.
                                          -Paulo Coelho



A teraz obiecane "Z życia Współlokatorek" :)

- Jadłyście już coś?
- Nie....
- Ja też nie. Zjadłabym coś zdrowego. Kuskus z warzywami... Albo tofu z hummusem.... A do tego jarmużowy koktajl! Idę do sklepu!


- Weź przestań, zamawiamy pizzę.  A do sklepu możesz iść, bo czekoladę trzeba kupić. :D 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Nie chcę mi sie dzisiaj iść na te imprezę...
- Mi też nie... Pada, zimno, łeee...
- No, nie idźmy.
- Dziewczyny! Top Model się zaczyna!


--------------------------------------------------------------------------------------------------------

A tutaj specjalnie dla Oli. Wiadomo, dlaczego. :)

                                                                                                




Ta piosenka jest dla mnie bardzo ważna. Kojarzy mi się z poszerzaniem horyzontów, spełnianiem marzeń i z '90210', a co za tym idzie - z przyjaźnią. :)

niedziela, 4 września 2016

Gdzieś pomiędzy

   Długo tu nie zaglądałam. Ale wróciłam. Dosłownie i w przenośni. Moje wakacje się jeszcze nie kończą, początek studiów dopiero w październiku. Z drugiej strony jednak podczas moich pomaturalych wakacji w głównej mierze krążyłam między pracą, w której spędzałam większość czasu, a domem. Było też oczekiwanie na rekrutację, radość z wyników matury, dostania się na studia, morze wątpliwości, potem szukanie mieszkania, moje urodziny. Wszystko to sprawiło, że czas przeciekał mi między palcami. Zanim się obejrzałam nadszedł dzień wyjazdu. Chwila wytchnienia od tych wszystkich emocji, od tego, co było.

  Pogoda była piękna, morze ciepłe, a ludzie jak to ludzie - jedni uprzejmi, a drudzy wiecznie niezadowoleni. Od Wrocławia, przez Poznań, do Władysławowa, Jastrzębiej Góry, Gdyni, Sopotu, Gdańska, a w końcu na Hel. Gdzieś pomiędzy jednym zdjęciem a drugim, gałką loda a kawą mrożoną przyszła chwila zastanowienia się, postanowienia czegoś nowego, utwierdzenia się w tym, co już wiedziałam. Klify w Jastrzębiej, Grand i molo w Sopocie, rynek w Gdańsku, Cypel na Helu. Koniec jednej historii, początek drugiej.

  Ogólnie rzecz ujmując, od zawsze kocham morze. Bałtyk jest szczególny, bo polski. Pomorze - część Polski, ale zupełnie inna niż Dolny Śląsk. Jakby inny kraj. Inne pociągi, inne tramwaje, inne samochody na ulicach, inny klimat. I ludzie.

  Z ludźmi to jest tak, że niby wszyscy jesteśmy tacy sami, bo inni. Tak to się złożyło, że pomieszkiwałam podczas tego wyjazdu w hotelu w Jastrzębiej Górze. Myślałam, że jak koniec sezonu, to ludzi będzie nieco mniej. Ale się zdziwiłam, bo ludzi było mnóstwo. Większość hotelowych gości stanowili młodzi ludzie. Niektórzy ze swoimi małymi dziećmi, niektórzy bez, ale jadnak była przewaga tych z krzyczącymi pociechami. Ale wiecie, co najbardziej rzuciło mi się w oczy? Ten wieczny grymas niezadowolenia na twarzy. Zero radości. Czy rano na śniadaniu, czy wieczorem na basenie.Zero radości. Najbardziej to te dzieci się cieszyły ze wszystkiego. Ja starałam się rozciagnąć dzień do granic możliwości. Rano biegałam, potem wyjeżdżaliśmy zwiedzać albo szliśmy na plażę, potem rowery, siłownia, basen (mimo ze za basenami nie przepadam ;) Było świetnie.

  Wróciłam odżywiona, jestem i cieszę się chwilą :)