niedziela, 4 września 2016

Gdzieś pomiędzy

   Długo tu nie zaglądałam. Ale wróciłam. Dosłownie i w przenośni. Moje wakacje się jeszcze nie kończą, początek studiów dopiero w październiku. Z drugiej strony jednak podczas moich pomaturalych wakacji w głównej mierze krążyłam między pracą, w której spędzałam większość czasu, a domem. Było też oczekiwanie na rekrutację, radość z wyników matury, dostania się na studia, morze wątpliwości, potem szukanie mieszkania, moje urodziny. Wszystko to sprawiło, że czas przeciekał mi między palcami. Zanim się obejrzałam nadszedł dzień wyjazdu. Chwila wytchnienia od tych wszystkich emocji, od tego, co było.

  Pogoda była piękna, morze ciepłe, a ludzie jak to ludzie - jedni uprzejmi, a drudzy wiecznie niezadowoleni. Od Wrocławia, przez Poznań, do Władysławowa, Jastrzębiej Góry, Gdyni, Sopotu, Gdańska, a w końcu na Hel. Gdzieś pomiędzy jednym zdjęciem a drugim, gałką loda a kawą mrożoną przyszła chwila zastanowienia się, postanowienia czegoś nowego, utwierdzenia się w tym, co już wiedziałam. Klify w Jastrzębiej, Grand i molo w Sopocie, rynek w Gdańsku, Cypel na Helu. Koniec jednej historii, początek drugiej.

  Ogólnie rzecz ujmując, od zawsze kocham morze. Bałtyk jest szczególny, bo polski. Pomorze - część Polski, ale zupełnie inna niż Dolny Śląsk. Jakby inny kraj. Inne pociągi, inne tramwaje, inne samochody na ulicach, inny klimat. I ludzie.

  Z ludźmi to jest tak, że niby wszyscy jesteśmy tacy sami, bo inni. Tak to się złożyło, że pomieszkiwałam podczas tego wyjazdu w hotelu w Jastrzębiej Górze. Myślałam, że jak koniec sezonu, to ludzi będzie nieco mniej. Ale się zdziwiłam, bo ludzi było mnóstwo. Większość hotelowych gości stanowili młodzi ludzie. Niektórzy ze swoimi małymi dziećmi, niektórzy bez, ale jadnak była przewaga tych z krzyczącymi pociechami. Ale wiecie, co najbardziej rzuciło mi się w oczy? Ten wieczny grymas niezadowolenia na twarzy. Zero radości. Czy rano na śniadaniu, czy wieczorem na basenie.Zero radości. Najbardziej to te dzieci się cieszyły ze wszystkiego. Ja starałam się rozciagnąć dzień do granic możliwości. Rano biegałam, potem wyjeżdżaliśmy zwiedzać albo szliśmy na plażę, potem rowery, siłownia, basen (mimo ze za basenami nie przepadam ;) Było świetnie.

  Wróciłam odżywiona, jestem i cieszę się chwilą :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz